Bruno Bettelheim napisał niegdyś piękny esej pt. „Freud i dusza ludzka”, w którym zwraca uwagę na, to jak tłumaczenia prac Freuda zmieniają znaczenia jego tekstów.
Kiedy najprostsze niemieckie słowa – „to, ja, nad” – zmieniają się na obco brzmiące łacińskie „id, ego i superego”, cała sprawa przestaje być zapisem podstawowego doświadczenia i próbą wyjaśnienia czegoś powszechnego przy użyciu słów znanych każdemu, a staje się ezoteryczną wiedzą tajemną. Do tego sprawia wrażenie, jakbyśmy mówili o ślepej kiszce i śledzionie, które można rozkroić, wyjąć i obejrzeć – o czymś oglądanym z boku, a nie o doświadczanych wewnętrznie poruszeniach duszy.
Każdy zna słowa „ja”, „to” i „nad”. Freud użył ich, by opisać doświadczenie powszechne. Każdy jakoś zna swoje „ja” i każdy zna doświadczenie robienia czegoś niezgodnego z „ja”. Zdarza się, że zdajemy sobie sprawę, kiedy kieruje nami „to” lub „nad ja” – jakieś „nie-ja”, choć we mnie. „To” i „nad-ja” są jak dwa chroboty w duszy – jeden ze strony indywidualnej popędowości, drugi od strony zasad życia społecznego.
Słowo „nad” stawia te trzy aspekty ducha do pionu – porządkując w hierarchiczny model, w którym zadaniem człowieka jest integracja różnych aspektów siebie, by potrafił żyć twórczo, to znaczy był zdolny kochać i pracować.
W tym sęk – powiedziałby Freud, gdyby był stolarzem.
Photo credit: ToniVC / Foter / CC BY-NC-ND